Przykucnął już w parku zmierzch chłodny, grudniowy
I słucha szelestu gałązek lipowych.
A cała ulica od blasków rzęsista,
Wylewa na chodnik świetlistość swych wystaw.
Przystają przechodnie: tam babcia z wnuczkami,
Panienka i student, tu Ola i jamnik.
– Patrz, piesku, za szybą karnawał u lalek.
Falbanki u spódnic, wstążeczki, korale.
A na tej wystawie koń z grzywą jak płomień,
Na pewno i kowboj gdzieś drzemie na stronie.
– Chodź, piesku, tam dalej coś miga za szybką.
– Poczekaj, nie zdążę, bo pędzisz tak szybko.
– O, popatrz, to wiatrak, co kiedyś mełł zboże.
W nim – młynarz. Artysta wystrugał go w korze.
A tutaj są książki. W nich bajki, obrazki.
Ta – pewnie dla piesków, bo są w niej kiełbaski.
Wracamy. Już księżyc noc niesie na rogach.
– Dlaczego masz minę smutnego buldoga?
– Ja wierzę ci, Olu, że na tych wystawach
Jest wszystko urocze, jak bajka ciekawa.
Lecz przykro mi bardzo i wracam ze smutkiem,
Bom tego nie widział… mam nogi za krótkie.